„Sposób, w jaki ludność przyjmowała te kolejne nieszczęścia, a wreszcie samą kapitulację, przynosi Polakom większą chwałę niż sukcesy pierwszych tygodni. Są polskie i niepolskie opisy tego dnia, w którym po podpisaniu kapitulacji wojsko i ludność zaczęły opuszczać Warszawę. Godność tego pobitego wojska, które w zwartych szeregach odchodziło na jakże niepewny los, godność tej opuszczonej ludności, która żegnała je łzami, a nie słowami przekleństw – jest to coś, czego nie można zapomnieć i co winno zostać przeniesione przyszłym pokoleniom Polaków. Pobici, ale nie rozbici moralnie, zjednoczeni we wspólnym porywie, do końca nie ulegli rozkładowi wewnętrznemu, którego przecież można by się spodziewać po tylu dniach klęsk i zawodów – tak uzewnętrzniała się w chwili największej próby siła moralna Warszawy. Siła dojrzewająca w katakumbach konspiracji, a wyzwolona i eksplodująca podczas powstania. Ostatniego polskiego powstania pierwszej połowy XX wieku, godnego wielkich tradycji powstania wielkopolskiego i trzech powstań śląskich. Gdyby kończyło się ono rozkładem, nawet wtedy, gdyby w ostatniej chwili przyszedł jakiś ratunek i miasto ocalało – byłoby to powstanie prawdziwej klęski. Może nie tak tragiczne, ale odrażające, niosące przyszłym pokoleniom – jak każda małość, każda zdrada – nie pokarm, lecz truciznę. Jakkolwiek byśmy oceniali decyzję powstania – a oceniać ją można nie z jednego punktu widzenia i jak wiemy oceny są tutaj krańcowo różne, jakkolwiek ocenialibyśmy jego sens wojskowy i polityczny – i tutaj zdania są bardzo podzielone, jedno przynajmniej pozostanie jasne: egzamin, przed którym stanęło miasto, zdany został, z niewielkimi wyjątkami, bardzo dobrze. Zarówno pod względem samoorganizacji, współpracy z wojskiem, jak też postawy moralnej. Postawy moralnej utrzymanej do końca. Postawy, którą zachowały władze powstańcze, żołnierze i zwykli obywatele.“
„Ja sobie sam wezmę twoje wytłumaczenie – odpowiedział Western – ściągaj kubrak! Obiję cię tak, ty półgłówku, jak jeszcześ nigdy w życiu nie był obity!Tu wybuchnął wymyślaniem, nie szczędząc wyrażeń, które uchodzą tylko między dwoma wiejskimi szlachcicami o odmiennej opinii. Przytaczał często miano pewnej części ciała, które zazwyczaj pojawia się we wszelkich konwersacjach wśród niższych sfer angielskiej szlachty, na wyścigach, w czasie walk kogutów i w innych publicznych miejscach spotkań. Podobne aluzje są również często przytaczane w formie żartu, który, moim zdaniem, jest zazwyczaj błędnie interpretowany. W rzeczywistości dowcip polega na tym, iż radzisz przeciwnikowi, aby pocałował ciebie w d… za to, że zagroziłeś kopnięciem go w d…, bo zaobserwowałem z całą pewnością, że nikt nigdy nie proponuje, żebyś ty go kopnął, ani nie występuje z propozycją pocałowania ciebie w omawianą część ciała.Może również wydać się zdumiewające, iż pomimo wielu tysięcy uprzejmych zaproszeń tego rodzaju, które musiał słyszeć każdy, kto przestawał z wiejską szlachtą, nikt – o ile wiem – nie był ani razu świadkiem, aby owo życzenie było spełnione – wyraźny przykład prowincjonalnego braku grzeczności, bo w miastach jest to powszechnie spotykaną ceremonią, którą najelegantsi panowie odprawiają codziennie w stosunku do swoich zwierzchników, wcale nawet o to nie proszeni.Tom Jones, t. 1, s. 297.“