„Jedną z zasług lat 60. jest to, że nagrano i wydano wówczas trochę muzyki o niezwykłym czy też eksperymentalnym charakterze. Kim byli ci mądrzy, niezwykle światli menadżerowie, którym zawdzięczamy Złotą Erę Amerykańskiej Muzyki? Idący z duchem czasu młodzieńcy o kwiatowym oddechu? Nie – starzy, żujący cygaro faceci, którzy słuchali taśm i mówili: „ Bo ja wiem…, Co to, kurwa, jest? Dobra wypuść to, wiadomo? Nie wiadomo.”Takie podejście do muzyki przynosiło znacznie więcej dobrego niż postawa dzisiejszych bossów. „Młodzi z głową na karku” są o wiele bardziej zachowawczy, a także o wiele bardziej niebezpieczni od swych poprzedników. Skąd się wzięli? Paru wylądowało w branży dlatego, że ich ojcami byli niektórzy z owych staruszków, od których jechało tytoniem. Inni sami utorowali sobie drogę na szczyty – pewnego dnia gość z cygarem mówił: „Posłuchaj Sherman. Zaryzykowałem, wypuściliśmy to i ani się obejrzałem, gdy sprzedaliśmy kilka milionów egzemplarzy. Ja wciąż nie mam pojęcia, co to, kurwa było, ale trzeba nam zrobić tak jeszcze raz. Posłuchaj, co ci powiem, Sherm. Ktoś nam musi dać cynk, co teraz wypuścić. Dlaczego nie przyjmiemy do roboty jakiegoś z tych hipisowskich skurwieli?”Tak więc przyjmują do pracy jednego z hipisowskich skurwieli – nie żeby miał robić coś poważnego – przynosi kawę, listy, stoi z boku i patrzy, co się dzieje – wyrabia się. Pewnego dnia staruszek z cygarem mówi: „Posłuchaj Sherman, myślę, że możemy mu zaufać – wygląda na to, że się powoli otrzaskał. Zrobimy go naszym przedstawicielem – niech ON gada z tymi pojebami od tamburynu i kadzideł. On rozumie to całe gówno, przecież ma takie same włosy jak oni”.Od tej chwili młodzian pnie się i pnie, nie mija wiele czasu, jak trzyma nogi na biurku i mówi: „Niech pan wywali Shermana panie Maxwell. Aha, ten nowy zespół… Nie możemy ryzykować… to po prostu nie to, czego chcą dzieciaki. Wiem, bo przecież mam takie same włosy“
„Gdzieś w 1967 roku byłem pewnego dnia w sklepie Manny’s Musical Instruments. Strasznie wtedy padało. Nagle do środka wszedł mały, nieco zmokły facecik, który przedstawił mi się jako Paul Simon. Powiedział, że chciałby, abym przyszedł dziś do niego na kolację, i dał mi swój adres. Powiedziałem, że przyjdę.Kiedy wszedłem do mieszkania do Paula, on akurat tkwił na czworakach przed takim samym zestawem Magnavoxa, jaki miał Pląsacz z Sun Village. Miał ucho przyklejone do głośnika i słuchał płyty Django Reinhardta.Po chwili Paul oznajmił mi ni stąd, ni zowąd, że jest wytrącony z równowagi, ponieważ musiał zapłacić w tym roku sześćset tysięcy podatku dochodowego. Pomyślałem sobie, żebym ja tylko mógł zarobić sześćset tysięcy dolarów! A w ogóle ile trzeba zarobić, żeby zapłacić taki podatek? I wtedy wszedł Art Garfunkel. Gadaliśmy razem bez końca.Powiedzieli mi, że już od dawna nie byli na żadnym tournée. Wspominali z rozrzewnieniem stare dobre czasy. Nie wiedziałem, że nazywali się kiedyś Tom & Jerry i że mieli wtedy hit „Hey, Schoolgirl in the Second Row”.Powiedziałem im: „Cóż, doskonale rozumiem waszą tęsknotę za rozkoszami życia w trasie, więc chcę wam coś zaproponować… Jutro wieczorem gramy w Buffalo. Co powiecie na to, żebyście pojechali z nami i otworzyli nasz koncert jako Tom & Jerry? Nikomu nie powiem, że to wy. Weźcie sprzęt, jedźcie z nami i zagrajcie «Hey, Schoolgirl in the Second Row» i inne stare kawałki, tylko nie przeboje Simona & Garfunkela”. Pomysł im się spodobał i powiedzieli, że pojadą.Otworzyli nasz koncert jako duo Tom & Jerry. Potem przyszła kolej na nas. Kiedy bisowaliśmy, powiedziałem do publiczności: „Chciałbym, żeby nasi przyjaciele zagrali jeszcze jeden numer”. Wyszli i zaśpiewali „Sound of Silence”. Wtedy dopiero wszyscy zdali sobie sprawę, że to SIMON & GARFUNKEL. Po koncercie podeszła do mnie jakaś wykształcona pani i powiedziała: „Dlaczego pan to zrobił? Dlaczego żartuje pan sobie z Simona i Garfunkela?”“
„Regent nader zręcznie wprasował się do autobusu, który na pełnym gazie pędził w kierunku placu Arbackiego, i umknął. Iwan, zgubiwszy jednego ze ściganych, całą swoją uwagę skoncentrował na kocurze i zobaczył, że dziwny ów kot podszedł do drzwi wagonu motorowego linii A, który stał na przystanku, bezczelnie odepchnął wrzeszczącą kobietę, chwycił za poręcz i nawet wykonał próbę wręczenia konduktorce dziesiątaka przez otwarte z powodu upału okno.Zachowanie się kota wstrząsnęło Iwanem do tego stopnia, że zastygł nieruchomo obok sklepu kolonialnego na rogu, i wtedy zdumiał się po raz drugi, i to znacznie silniej, tym razem za przyczyną konduktorki. Ta, skoro tylko zobaczyła włażącego do tramwaju kota, wrzasnęła, dygocąc z wściekłości:-Kotom nie wolno! Z kotami nie wolno! Psik! Wyłaź, bo zawołam milicjanta!Ani konduktorki, ani pasażerów nie zdziwiło to, co było najdziwniejsze – nie to więc, że kot pakuje się do tramwaju, to byłoby jeszcze pół biedy, ale to, że zamierza zapłacić za bilet!Kot okazał się zwierzakiem nie tylko wypłacalnym, ale także zdyscyplinowanym. Na pierwszy okrzyk konduktorki przerwał natarcie, opuścił stopień i pocierając monetą o wąsy, usiadł na przystanku. Ale gdy tylko konduktorka szarpnęła dzwonek i tramwaj ruszył, kocur postąpił tak, jak postąpiłby każdy, kogo wyrzucają z tramwaju, a kto mimo to jechać musi. Przeczekał, aż miną go wszystkie trzy wagony, po czym wskoczył na tylny zderzak ostatniego, łapą objął sterczącą nad zderzakiem gumową rurę i pojechał, zaoszczędziwszy w ten sposób dziesięć kopiejek.“
„Nie mogę więc się skarżyć, jednak coś z życia wyciągnąłem, a że inni więcej, no cóż, zresztą kto ich wie, każdy tylko trajluje, przechwala się, że z tą, że ztamtą, a naprawdę bida z nędzą, wraca do domu, siada, buty zdejmuje, do łóżka się kładzie sam z sobą, więc po co tyle gadania, ja przynajmniej, wie pan, jak człowiek tak na sobie się skupi i zacznie sobie małe, nieznaczne przyjemnostki świadczyć, nie tylkozresztą erotyczne, bo na przykład, może się pan jak basza zabawić kuleczkami z chleba, przecieraniem binokli, ze dwa lata to uprawiałem, tu mnie głowę suszą sprawami rodzinnymi, biurowymi, polityką, a ja sobie binokle… otóż, mówię, co to ja chciałem, acha, pan nie ma pojęcia jak się od takich drobnostek ogromnieje, wprost nie do wiary, człowiek się rozrasta, swędzi pana pięta to jakby gdzieś daleko na Wołyniu, na kresach, zresztą ze swędzenia pięty też można mieć trochę satysfakcji, wszystko zależy odpodejścia, ujęcia intencji, panie, jeśli odcisk może boleć, to dlaczegożby nie miał i rozkoszy przysporzyć? A wsadzenie języka w zakamarki zębów? Co chciałem powiedzieć? Epikureizm, czyli rozkosznisium, może być dwojakie, bo primum dzik, bawół, lew, secundum pchełka, muszka, ergo w skali wielkiej i w skali małej, ale, jeśli w małej, topotrzebna jest zdolność mikroskopowania, dozyfikowania i właściwego podzielenia, lub rozczłonkowania, bo jedzenie karmelka możesz pan rozłożyć na etapy primum wąchanie secundum lizanie, tertium wsadzanie, quartum zabawki z językiem, ze ślinką, quintum wyplucie na rękę, przypatrzenie się, sextum rozpęknięcie za pomocą zęba, że poprzestanę na tych kilku etapach, ale, jak pan widzi, można już sobie jako tako poradzići bez dancingów, szampana, kolacyjek, kawioru, dekoltów, frufru, pończoszek, majteczek, biustów, wyprężeń, skotek hi, hi, hi, ojej, co pan, jak pan śmie, hihihi, hahaha,; hochoch, yych, yych, z karczkiem. Ja przy kolacji sobie siedzę, z rodziną gawędzę, z lokatorami, a przecie i tak trochę paryskiego szantanu sobie po cichu wyskrobię. I niech mnie przyłapią! Tle, he, he, nie przyłapią! Cała rzecz polega na pewnego rodzaju wewnętrznymwymoszczeniu się rozkosznisiowym i przyjemnościowym z wachlarzami, z pióropuszami, w rodzaju Sułtana Selima Wspaniałego. Ważne są wystrzały artylerii. Oraz bicie w dzwony.Wstał, ukłonił się, zaśpiewał:Gdy się nie ma, co się lubiTo się lubi, co się ma!“