Gry
Wszystkie emotikony
Slang
Cytaty
Nowy
Strona główna
»
Quote
»
William Butler Yeats
Cytaty
„Korzeń jest jeden, choć liści tysiące. Przez cały zakłamany młodości dzień kąpałem swoje kwiaty, swoje liście w słońcu, teraz się mogę w prawdy usunąć cień.“
„Bowiem kiedy nienawiść do szczętu się wygna,Dusza znów cała staje się niewinnaI wie, że sama sobie jest źródłem radości,Sama sobie umiarem, sama przezornościąI że jej słodka wola w niebie się zrodziła.“
„Kołując coraz to szerszą spiralą,sokół przestaje słyszeć sokolnika;Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;czysta anarchia szaleje nad światem.Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokółzatapiając obrzędy dawnej niewinności.“
„Gdybym miał niebios wyszywaną szatęZ nici złotego i srebrnego światła,Ciemną i bladą, i błękitną szatęZe światła, mroku, półmroku, półświatła,Rozpostarłbym ci tę szatę pod stopy,Lecz biedny jestem: me skarby – w marzeniach,Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy,Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach.“
„Nie prawo i nie honor walczyć mi kazały,Nie mężowie stanu i nie dźwięczne tłumy,Jeno zachwytu był to impuls mały,Od którego drżą nam teraz chmury.“
„Problem z niektórymi ludźmi polega na tym, że kiedy nie są pijani, są trzeźwi.“
„Gdybym miał niebios haftowane szaty,Złotym i srebrnym przetykane światłem,Błękitne, ciemne, przydymione szatyNocy i światła, i półświatła,Rozpostarłbym je pod twoje stopy.Lecz jestem biedny, mam tylko sny,Moje sny ścielę pod twoje stopy,Stąpaj więc lekko, bo stąpasz po snach.“
„Ponieważ miękka leśna trawaCóż może, jeśli nie powtarzaćKształty zająca, który w niej spoczywał.“
„Twe oczy, którym nigdy nie dość było moich,Pochyliły się w smutku za powiek zasłoną,Bo nasza miłość pierzchnie.”Wtedy ona rzecze:”Choć to prawda, że nasza miłość pierzchnie, stańmyJeszcze raz na samotnym wybrzeżu jeziora,Obok siebie, w godzinie wielkiej łagodności,Kiedy znużone dziecko, Namiętność, zasypia,Jak dalekie są gwiazdy. Pierwszy pocałunekJak daleki. I jakże stare moje serce!”Zamyśleni kroczyli przez uwiędłe liście,A potem on, trzymając jej rękę w swej dłoni,Powiedział z wolna: „Pomyśl, te serca wędrowne,Nasze serca, Namiętność nieraz utrudziła.”Lasy były dokoła. I pożółkłe liścieJak blade meteory przez półmrok spadały.Stary, kulawy królik kuśtykal po ścieżce.Jesień była nad nimi. I oto stanęliJeszcze raz na samotnym wybrzeżu jeziora.Obróciwszy się, ujrzał, jak umarłe liście -Wilgotne jak jej oczy – w milczeniu zebrane,Rozrzuciła na piersiach i włosach swych.”Nie płacz,żeśmy znużeni. Inne miłości spotkamy.Wciąż nienawiść i miłość, bez kresu i żalu.Przed nami leży wieczność cała. Nasze duszeMiłością są i nieustannym pożegnaniem.“
„ITo nie jest kraj dla starych ludzi. Między drzewaMłodzi idą w uścisku, ptak leci w zieleni,Generacje śmiertelne, a każda z nich śpiewa,Skoki łososi, w morzach ławice makreli,Całe lato wysławiać będą chóry ziemiWszystko, co jest poczęte, rodzi się, umiera.Nikt nie dba, tą zmysłową muzyką objętyO intelekt i trwałe jego monumenty.IINędzną rzeczą jest człowiek na starość, nie więcejNiż łachmanem wiszącym na kiju, i chyba,Że dusza pieśni składać umie, klaśnie w ręce,A od cielesnych zniszczeń pieśni jej przybywa.Tej wiedzy w żadnej szkole śpiewu nie nabędzie,W pomnikach własnej chwały tylko ją odkrywa.Dlatego ja morzami żeglując przybyłemDo świętego miasta Bizancjum.IIIO mędrcy gorejący w świętym boskim ogniuJak na mozaice u ścian pełnych złota,Wyjdźcie z płomienia, co żarem was oblókł,Nauczcie, jak mam śpiewać, podyktujcie słowa.Przepalcie moje serce. Chore jest, pożąda,I kiedy zwierzę z nim spętane kona,Serce nic nie pojmuje. Zabierzcie mnie z wamiW wieczność, którą kunsztownie zmyśliliście sami.IVA kiedy za natury krainą już będę,Nigdy formy z natury wziętej nie przybiorę.Jak u greckich złotników, tak formę wyprzędęWplatających w emalię liść i złotą korę,Ażeby senny cesarz budził się ze dworem,Albo tę, jaką w złotej wykuli gęstwinie,Żeby śpiewała panom i damom BizancjumO tym, co już minęło, czy mija, czy minie.“
„Gdy klęska stanie przed tobą,Wysłuchaj prawdy w milczeniu,Bo jakze równać ze sobąCzłowieka, w którego sumieniuPojawić się nie możeNajmniejsze wstydu znamię,Gdy ty, wychowany w honorze,Potrafisz dowieść, że kłamie?W trudniejszym ćwiczony męstwie,Na Triumf spojrzyj ze wzgardą,I bądź jak struna, w szaleństwieZmuszana do śmiechu przez bardaWewnątrz budowli z kamienia,Bowiem najtrudniej na świecieZwyciężać pośród milczeniaI cieszyć się z tego w sekrecie.“
„Że będzie sławny, o tym wiedziano już w szkole:Dla współuczniów był więcej niż zwykłym kolegą;Więc cel sobie wytyczył i wytężał wolę,Młodzieńcze lata spędził w znoju i mozole;”Co z tego? – duch Platona zaśpiewał. – Co z tego?”Książki, które napisał, znikały spod lady,Po iluś latach zdobył bez trudu większegoDość pieniędzy, by co dzień móc jadać obiady,I przyjaciół w potrzebie nie skąpiących rady;”Co z tego? – duch Platona zaśpiewał. – Co z tego?”Spełnił mu się nareszcie każdy sen szczęśliwy -Miał żonę, córkę, syna, dom i ptaków świergotW ogródku, gdzie mógł sadzić kapustę i śliwy,Wokół siebie – poetów orszak hałaśliwy;”Co z tego? – duch Platona zaśpiewał. – Co z tego?””Spełniłem swe zadanie – pomyślał na starość. -Zgodnie z dziecinnym planem całe życie zbiegło;Choć głupcy się wściekali, wykazałem stałośćI w czymś tam osiągnąłem przecież doskonałość”;Ale duch jeszcze głośniej zaśpiewał: „Co z tego?“
„Wstanę teraz, by pójść ku wyspie Innisfree,Chatka z gliny i łóz na środku wyspy stanie:W dziewięciu rzędach groch i ul, i pszczoły, iMieszkanie będę miał na pełnej pszczół polanie.I znajdę spokój tam, gdzie świerszczy śpiewny gwar,Spokój z poranka mgieł powoli spłynie w końcu;Północ tam zawsze lśni, błyszczy południa żar,A purpurowy zmierzch pełen jest skrzydeł dzwońców.Wstanę teraz, by pójść, bo słyszę fali głos,Choć plusk. gdy liże brzeg, ledwie się wsącza w ciszę;Jezdni pod stopą bruk, chodnik czy asfalt szos,Słyszę go dzień i noc, na sercu dnia go słyszę.“